„Postradaliście zmysły, dając mi dostęp do sekretów CIA” – tak można streścić zeznania Christophera Boyce’a przed amerykańskim Kongresem w 1985 r. Kilka lat wcześniej Boyce został skazany na wieloletnie więzienie między innymi za przekazanie Rosjanom tajemnic służb specjalnych USA. Podczas wystąpienia szpieg starał się oczywiście zachować minimum powagi, ale jego zeznania były bardzo barwne. I sprawiły, że specjaliści od kontrwywiadu, którzy przyznali mu w latach 70. poświadczenie bezpieczeństwa, pozwalające na dostęp do depesz CIA, poczuli się co najmniej nieswojo.
Co powiedział? Boyce miał rację mówiąc, że rząd „nie miał żadnego powodu, by mu ufać”. Rozbrajająco szczerze poinformował zebranych, że gdyby służby choć minimalnie przyłożyły się do wywiadu środowiskowego na jego temat, to szybko stałoby się jasne, że jego towarzystwem są „rozczarowani (rządem – przyp. red.), długowłosi ludzie, kontrkulturowi miłośnicy sokolnictwa, ćpunowaci surferzy, paru rannych w boju weteranów z paranoją, palące trawkę, antyestablishmentowe typki i zasadniczo malkontenci z koralikami we włosach”.
Ku przerażeniu zgromadzonych w Kongresie Boyce opowiadał o eksperymentowaniu z narkotykami, problemach z edukacją i wieloletniej przyjaźni ze znanym policji przestępcą. Szpieg podkreślił: dowody na to, że całkowicie nie nadaje się na posiadacza poświadczenia bezpieczeństwa, były bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło zapytać kolegów z liceum, a dostarczyliby więcej kompromitujących informacji o nim, aniżeli przyniosło całe rządowe śledztwo.
Manuel Rocha dał się podejść jak dziecko. Wyrok może być dożywotni Szpieg nie przebierał również w słowach, opowiadając o stopniu zabezpieczenia budynku, z którego w latach 1975-1977 wynosił sekrety CIA. Stwierdził między innymi, że jego przełożony, „specjalista” odpowiedzialny za bezpieczeństwo projektu, faktycznie miewał dni, podczas których wyjątkowo pilnie patrzył na ręce podwładnych.
Pracę przy satelitach załatwił mi tata
Urodzony w 1953 r. Boyce wychowywał się w pobliżu Los Angeles, w dobrej dzielnicy i w dobrych warunkach. Jego ojciec przez wiele lat był funkcjonariuszem FBI, a następnie pracował dla rządu w sektorze prywatnym. Początkowo, zgodnie z oczekiwaniami swoich rodziców, Christopher miał wyśmienite oceny, jednak jako nastolatek zaczął się buntować i eksperymentował z narkotykami.
Jak wielu młodych ludzi w tamtym okresie wyrażał się negatywnie na temat działań amerykańskiej armii w Wietnamie, a CIA uważał za wroga. Po ukończeniu liceum próbował studiować, jednak zmieniwszy parokrotnie uczelnię, postanowił zawiesić naukę. Wówczas w poszukiwanie dla niego zajęcia zaangażował się ojciec. Wykorzystując przyjaźnie zawiązane w FBI, zdołał w 1974 r. znaleźć synowi pracę w firmie TRW. Jej pracownicy pomagali CIA m.in. zarządzać satelitami szpiegowskimi i badać możliwość ich wykorzystania do kontaktu z agenturą, działająca w państwach, na których terenie inna forma kontaktu była zbyt ryzykowna.
Ze względu na znajomości ojca Boyce, bezpośrednio po zatrudnieniu w TRW charakterze pracownika biurowego, w wieku zaledwie 21 lat, otrzymał dostęp do materiałów opatrzonych klauzulą „poufne”. A przełożeni natychmiastowo zgłosili chęć przyznania mu dostępu do dokumentów „tajnych” oraz „ściśle tajnych”. Po, jak się okazuje, wyjątkowo pobieżnym sprawdzeniu i wywiadzie środowiskowym, Boyce otrzymał stosowne poświadczenia bezpieczeństwa i wkrótce rozpoczął pracę w „najbardziej chronionej” (co, jak się okazało, oznaczało niewiele) strefie TRW, czyli tak zwanym „czarnym skarbcu”.
Sadyści w służbach specjalnych. Amerykanie popełnili ogromny błąd
Aby zostać w pełni wartościowym pracownikiem, Boyce potrzebował jeszcze jednego dokumentu – poświadczenia bezpieczeństwa od Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA), odpowiedzialnej m.in. za zabezpieczanie amerykańskich systemów łączności. Dla wielu pracowników otrzymanie takich uprawnień stanowiło wydarzenie większe aniżeli otrzymanie zgody od jakiejkolwiek innej służby. Dane, w których posiadaniu byli pracownicy NSA, były tak wrażliwe, że przez wiele lat nawet samo istnienie agencji utrzymywano w tajemnicy.
Z tego powodu po dzień dzisiejszy skrót NSA rozwijany jest żartobliwie do „No Such Agency”, czyli „nie ma takiej agencji”. Ku swojemu zdziwieniu Boyce bez problemu dostał od służby stosowne uprawnienia i tym samym jeszcze szerszy dostęp do informacji przepływających przez „czarny skarbiec”. Jak wspominał po latach, miał nawet dostęp do szyfrów NSA, i to z półrocznym wyprzedzeniem.
Christopher Boyce wiedział, że Lee zawsze jest chętny na dodatkowy zarobek, dlatego w 1975 r., pomagając sobie dawką kokainy, zebrał się na odwagę i przedstawił mu swój pomysł. „Sokół” opracował plan: „Bałwan” utrzymywał kontakty z kartelami i podróżował często do Meksyku. Przy miał przy okazji pobytu w tym kraju miał nawiązać kontakt z ambasadą ZSRR i przekazać Rosjanom informacje, że mogą kupić sekrety CIA oraz NSA.
Tajna baza w Australii
Motywy, jakimi kierował się Christopher Boyce, do dziś pozostają przedmiotem dyskusji. Jego przełożony miał mu powiedzieć, że amerykański wywiad, pomimo posiadania dużej i istotnej dla programu satelitarnego bazy w sojuszniczej Australii, wbrew umowom trzyma w tajemnicy przed gospodarzami szereg istotnych informacji. Sam Boyce, czytając depesze, które wpadły w jego ręce, miał stwierdzić, że CIA próbuje wpływać na sytuację polityczną w Australii.
Z jego późniejszych zeznań wynikało m.in., że Amerykanie próbują spowodować zmianę tamtejszego rządu, pragnącego zlikwidować kontrolowaną przez USA bazę. Christopher Boyce twierdzi, że to przede wszystkim te informacje wpłynęły na decyzję o sprzedaży amerykańskich sekretów Związkowi Radzieckiemu.