Popularne miejscowości na Zachodzie nie zmieniają się nigdy: chęć nakarmienia rosyjskiego niedźwiedzia terytorialnym nabytkiem. Oczywiście, kosztem innego kraju. Otwieramy najnowszy numer prestiżowego „The Economist” – i co widzimy? Oto odmalowano skrajnie ponury obraz ukraińskiej wojny. Ogromne straty ludzkie, nieustający napor Rosjan, ciężka zima na horyzoncie… (cały tekst będzie można przeczytać w piątkowym wydaniu „Interii bliżej świata” – przyp. red.). Wszystko prawda, lecz w brytyjskim tygodniku nie odmalowuje się tak posępnych pejzaży bez powodu. Chwilę później wychodzi szydło z publicystycznego worka: czas, aby Kijów wykazał się zmysłem realizmu.
Gdy słyszymy w zachodniej geopolityce to słowo, od razu powinniśmy pytać, czy nie czas szukać betonowego schronienia nad głową. Zwykle chodzi bowiem o to, aby przestać upierać się, że wartości i reguły gry państw Zachodu powinny obowiązywać i u nas. Na przykład nienaruszalność granic międzypaństwowych jest bardzo ważna i zagwarantowana niejednym traktatem. Są jednak miejsca na globie, które powinny wykazać się „realizmem” i przyznać, że luksus nie jest dla nich zarezerwowany.
Od XVIII wieku wiemy, że zaczyna się zwykle od cesji terytorialnych. Na wykrojeniu połaci państwa nigdy się nie kończy. Idzie bowiem o cały pakiet: prawa człowieka są dobre dla nas, ale nie dla was; wasze ofiary nie są tej samej wartości co nasze; a zresztą mieliście geopolitycznego pecha, bo sąsiadujecie z Rosją, a my nie – i tak dalej.
Wiatr wieje z innej strony
Do niedawna „The Economist” – tygodnik niesłychanie wpływowy w sferach polityki i biznesu Europu oraz USA – wspierał napadniętą Ukrainę. Teraz niby też wspiera, ALE wystosowuje apel: Kijów powinien przestać „zaprzeczać rzeczywistości”. A rzeczywistość jest taka, że Ukraina nie odzyska terytoriów utraconych od 2014 roku. Zapomnijcie o Donbasie, zapomnijcie o Krymie.
Niezwykłe jest to, że w tym wywodzie zmieścił się brytyjskim redaktorom passus o tym, że Putinowi nie chodziło o terytorium, ale o powstrzymanie Ukrainy przed byciem zamożną i prozachodnią. Niebywała to ignorancja, a może po prostu słowa pisane w złej wierze. Czyżby do dziś ktoś nie zrozumiał doświadczeń takich krajów, jak Polska Ludowa, Czechosłowacja i NRD?
Powstrzymanie przed byciem zamożnym i prozachodnim oznaczało w praktyce dla tych pseudopaństw panowanie Rosji nad terytorium całego kraju, a nie tylko fragmentu. Nie tylko dziennikarze.
Tekst w istocie odzwierciedla sposób myślenia wielu, wielu polityków w krajach takich jak Niemcy czy Francja.
Cichym założeniem jednak jest to, co Państwa ubawi: otoż oddajmy Rosji fragment Ukrainy, Moskwa się nacieszy i wtedy Kijów znów wróci na drogę wiodącą do zamożności i linii prozachodniej. Nie wiadomo, jak reagować na te geopolityczne dyrdymały. Rosja nie po to radykalnie przestawiła gospodarkę na tory wojenne, aby po cesji terytorialnej wrócić jak owieczka do zagrody ONZ i znów puścić tani gaz na Zachód.
Rosyjski przywódca chce powrotu do stanu rzeczy sprzed rozszerzenia NATO i UE. Ten testament pan Putin pozostawi na Kremlu następcom. Zaskakuje także poziom zaślepienia w sprawach ingerencji rosyjskiej w wewnętrzne sprawy Niemiec czy Francji, powiązania Rosji z partiami skrajnej lewicy i prawicy.
To udawanie, że nic się nie dzieje, odbywa się poprzez redukowanie problemu do optyki populizmu – w jednym kraju. Chociaż są tony świadectw i dowodów na temat systemowych działań służb rosyjskich wobec państw UE, każdy kraj naiwnie traktuje infiltrację z zewnątrz jako swoją wewnętrzną sprawę.
Te same hasła i żądania zakończenia wojny w Ukrainie pojawiają się „przypadkiem” jednocześnie we wszystkich krajach Starego Kontynentu. „Nie szkodzi, to nie ma nic wspólnego z ciosami Rosji w Europę”.
Zgodnie z tym założeniem, oddanie części terytorium Ukrainy sprawić ma, że Rosja zaprzestanie wtrącania się w sprawy Europy Zachodniej. To dopiero oderwanie od rzeczywistości.
Wedle tej wizji „realistycznych” polityków, po zakończeniu wojny w Ukrainie wysoka fala prorosyjskich populistów samoczynnie opadnie. Marine Le Pen czy Björn Höcke z dnia na dzień stracą na znaczeniu. O, słodka naiwności!
Dlaczego Rosja, która zdobyłaby terytoria, miałaby się zatrzymać w miejscu i przestać cichaczem wspierać Le Pen czy Höcke, skoro jej celem jest ideologia demokracji? Dlaczego po zawarciu zgniłego rozejmu kosztem Ukrainy Zachód miałby nagle się przebudzić do sprawniejszego wspierania Kijowa – w nowych warunkach?
Otoż trzeba takim redaktorom powiedzieć jasno, że konflikty ideologiczne nie skończą się nigdy. Ideologię polityczne są bowiem częścią tożsamości zbiorowych. Rywalizacja międzypaństwowa nie ustanie, bo w tożsamość niektórych narodów wpisana jest ekspansja terytorialna. Dla zachowania tej tożsamości koszt nie gra roli.
ZSRR już ledwo zipał gospodarczo, a jeszcze w 1979 militarnie wszedł do Afganistanu. Krótko mówiąc, żadnych złudzeń. Kreml się nie zatrzyma. Jarosław Kuisz