Rząd obiecał powodzianom 200 tys. zł na odbudowę domów po powodzi i 100 tys. zł na remont. Mieszkańcy zalanych terenów uważają, że te kwoty nie wystarczą na naprawę zniszczonych budynków.
Zapytaliśmy o to ekspertów i oni również przyznają, że te pieniądze będą zbyt małe by „urządzić się na nowo”. Wiele osób, by odbudować dom, musi liczyć też na wypłaty odszkodowań od ubezpieczycieli.
Trzy lata temu odbudowa mojego domu kosztowała 600 tys. zł. Dziś ceny wzrosły na tyle, że pewnie wydałbym na to okrągły milion — mówi w rozmowie z Onetem Jan, mieszkaniec Nowej Białej pod Tatrami.
W tej wsi w czerwcu 2021 r. wybuchł ogromny pożar, który zniszczył 25 domów. Poszkodowani w kataklizmie dostali wówczas łącznie od rządu i samorządu 250 tys. zł na odbudowę.
Trwa liczenie strat po wielkiej powodzi, jaka nawiedziła miejscowości w południowo-zachodniej Polsce. Wielka woda zniszczyła wiele domów prywatnych i mieszkań w budynkach wielorodzinnych. Po tym, jak woda opadła, ich właściciele ujrzeli smutny widok.
W „lepszej” sytuacji są dzisiaj ci z nich, którzy muszą osuszać niższe piętra. W gorszej ludzie, którym żywioł zabrał dosłownie wszystko.
W Łądku-Zdroju, Stroniu Śląskim, Kłodzku, Głubczycach i wielu innych miejscowościach powodzianie lada dzień dowiedzą się, czy nadzór budowlany nakazał im rozebrać zniszczone przez powódź domy, czy też pozwoli je remontować.
Jak zapowiedział rząd, każdy właściciel zniszczonej przez wodę nieruchomości dostanie 100 tys. zł bezzwrotnej zapomogi, którą będzie mógł przeznaczyć na remont. Pomoc wzrośnie do 200 tys. zł, jeśli zniszczony budynek trzeba będzie odbudować.
100 tys. na remont? „Tylko w wariancie optymistycznym”
Spróbowaliśmy znaleźć odpowiedź na naturalnie nasuwające się pytanie: czy taka kwota wystarczy na wszystkie prace? Zdaniem niemal każdego, kogo o to zapytaliśmy, absolutnie nie.
— Przyjmijmy, że mamy parterowy dom o łącznej powierzchni 150 m kw. — mówi Marek, właściciel firmy budowlanej ze Śląska. — Taki dom miał całkowicie zalany parter. Jego osuszenie może się nie udać, bo woda, jeśli wejdzie w stare tynki, spowoduje grzyb.
Trzeba więc te tynki skuć do gołej cegły czy pustaka i położyć tynk od nowa. Jeśli instalacje pod spodem będą dalej dobre to tu nie trzeba nic ruszać. Ale same nowe tynki na ścianach i suficie parteru w takim domu, to wydatek mniej więcej 17-18 tys. zł za całość (44 zł za m kw.). To są tynki z materiałem i robocizną.
Później do tego trzeba doliczyć 18 tys. zł za szpachlowanie ścian gładzią i malowanie farbą (50 zł za m kw.). Do tego wymiana podłóg za kolejne 7 tys. przy wyborze najtańszych paneli. Na koniec kupno nowych drzwi wewnętrznych i mebli.
Stan klęski żywiołowej. Donald Tusk ogłosił szczegóły pomocy powodzianom
Jak mówi nasz rozmówca, w powyższym scenariuszu 100 tys. zł, jakie powodzianie dostaną na remont mieszkania czy domu mogłoby wystarczyć, ale założenia są… skrajnie optymistyczne.
— Mówimy bowiem o sytuacji, gdy po opadnięciu wody trzeba zrobić tylko tynki, malowanie i położyć nową podłogę na starą, wcześniej osuszoną wylewkę — mówi pan Marek.
— Ale co będzie, jeśli okarze się, że wylewkę też trzeba skuwać. Położenie nowej to dzisiaj minimum 40 zł za m kw. Do tego może się okazać, że instalacja prądowa pod zalanymi tynkami też nie nadaje się do dalszego użytkowania.
Położenie nowej to już naprawdę droga sprawa. Dziś elektrycy liczą za to od 100 do 120 zł od każdego „punktu” czyli kontakt lub gniazdko, do którego ciągną kable. Może się też okazać, że do wymiany są nie tylko drzwi wewnętrzne, ale też okna, nawet takie plastikowe.
Do tego nie wiadomo, czy z zalanych domów i bloków nie trzeba skuwać tynków zewnętrznych wraz ze styropianem. W takiej sytuacji te 100 tys. zł to będzie „kropla w morzu potrzeb” — mówi budowlaniec.
Ci z powodzian, którzy byli ubezpieczeni, w najbliższym czasie będą otrzymywać także wypłaty z tytułu polis na dom czy mieszkanie. Ich wysokość zależy od kwoty, na jaką była ubezpieczona nieruchomość — mówią samorządowcy z Dolnego Śląska.
Kolejny z naszych rozmówców zauważa, że wszystkie powyższe podane kwoty i ceny bardzo szybko mogą pójść w górę.
— To są stawki obowiązujące dzisiaj i raczej te niższe niż wyższe — mówi Władysław, specjalista od ociepleń budynków z Podhala. — Teraz mówimy o tym, że powodzianie na gwałt „rzucą się” na fachowców, których przecież nagle nie przybędzie.
Ludzie są ludźmi i w sytuacji zwiększonego popytu część z ekip może podnieść swoje ceny. Nie wiadomo czy nie wzrosną też koszty materiałów budowlanych w związku ze zwiększonym popytem.
Polskie ekipy budowlano-remontowe od lat były bardzo cenione także w Czechach. Tam też była powódź. Stamtąd także dla Polaków będą płynąć zlecenia — dodaje.
Budowa nowego małego domu kosztuje dzisiaj milion złotych.
— Jeśli ja miałbym wprost stwierdzić czy 100 tys. zł starczy na remont to w 90 proc. przypadków uważam, że to będzie zbyt mało — mówi wprost Marek, budowlaniec ze Śląska.
— Jeszcze gorzej wygląda sytuacja każdej rodziny dotkniętej powodzią, która swój dom będzie musiała zburzyć i odbudować od początku. Im dadzą 200 tys. zł. Co to są za pieniądze? Czy oni nie wiedzą, że dzisiaj nie da się za tyle postawić domu od zera i wykończyć tak, by dało się w nim zamieszkać?
— Ja przed miesiącem zacząłem budować dom. Parter plus jedno piętro pod dachem. Wymiary to 6 na 7 m. Planuję w tym roku go przykryć dachem i wstawić okna. Jeśli zamknę się w kwocie 300 tys. zł tylko za ten etap, to będę szczęśliwy — mówi Wojciech, mieszkaniec Zakopanego.
— Materiały są drogie. Beton, pustaki, piasek… dosłownie wszystko. Dniówka chłopów na budowie to dziś 350-400 zł.
Wiadomo, taniej wyjdzie, jak się buduje systemem gospodarskim i samemu dużo zrobi, ale nie każdy ma do tego umiejętności i czas. Wątpię, by miały go osoby, które w powodzi straciły dorobek życia — dodaje.
Podobnego zdania są mieszkańcy Nowej Białej — wioski na polskim Spiszu pod Tatrami. Onet zapytał ich, o to ile pieniędzy trzeba wydać na odbudowę domu po klęsce żywiołowej, bo tutejsi górale zaledwie trzy lata temu „przerobili to na własnej skórze”.
19 czerwca 2021 r. duża część wioski stanęła tu w ogniu. Ostatecznie spalonych zostało 25 budynków, w których mieszkało 27 rodzin, czyli łącznie ponad 100 osób.
Większość zgliszczy trzeba było wyburzyć i na ich miejscu wnieść nowe budynki od zera. Poszkodowani przez ogień dostali wówczas na ten cel od premiera identyczną kwotę, jaką deklaruje dzisiaj dla powodzian Donald Tusk. Była to bezzwrotna zapomoga w wysokości 200 tys. zł na budynek.
Ostatecznie jednak górale z Nowej Białej byli w lepszej sytuacji, bo po 50 tys. zł na dom dostali też od samorządu wojewódzkiego. To oznaczało, że bezzwrotne zapomogi wyniosły dla nich po 250 tys. zł plus mniejsze dodatki.
— Nie znam nikogo, kto za te pieniądze wystawił nowy dom — mówi dzisiaj Jan, jeden z ówczesnych pogorzelców. — Ludzie zamykali się ostatecznie w kwocie 600 — 700 tys. zł. By wykończyć nowe domy, trzeba było brać pożyczki.
Ci z nas, którzy byli wcześniej ubezpieczeni, dostawali też pieniądze z polis. Co ważne, my trzy lata temu mieliśmy też z kilku powodów jednak lepszą sytuację niż tegoroczni powodzianie.
Pan Jan tłumaczy, że tragedia Nowej Białej, choć zaszokowała całą Polskę, była jednak dużo mniejszą klęską żywiołową niż tegoroczna powódź.
Dużą pomoc dla 25 „spalonych rodzin” niosło więc samo Podhale. Mieszkańcy sąsiednich wsi przyjeżdżali i za darmo pomagali sprzątać.
Lokalne ekipy budowlane pracowały przy odbudowie, ale nie brały za te prace pieniędzy lub ich stawka była symboliczna.
— Do tego to było trzy lata temu, gdy ceny wielu materiałów budowlanych były jednak dużo niższe niż dziś. Taki dom, który ja trzy lata temu wzniosłem za 600 tys., dzisiaj kosztuje milion — szacuje pan Jan.
— Na zalanych terenach Opolszczyzny czy Dolnego Śląska na niekorzyść powodzian działa też czas. Jest już prawie październik. Wielu z nich nie zdąży ruszyć z odbudową przed zimą. Nie pokonają, chociażby biurokracji. Nie zdobędą pozwolen. A wiosną chęć wielu ludzi do darmowej pomocy osłabnie.
Ludzie „z Polski” zapomną o tamtej tragedii, a lokalnie mieszkańcy nie będą mogli nieść sobie pomocy w takiej skali, jak to było u nas, bo tam prawie każdy jest poszkodowany i musi myśleć głównie o sobie — zauważa góral.
— Dlatego moim zdaniem te zapomogi dla powodzian muszą wzrosnąć — mówi pani Halina, kolejna z mieszkanek Nowej Białej. — Już szczególnie zwłaszcza tam, gdzie ludzie postracili domy nie tyle przez sam deszcz, tylko pękające zapory i wały.
Za to winę ponoszą konkretne instytucje, które zawiodły. Niech teraz naprawiają swoje zaniedbania — uważa góral.