W 1974 roku piłkarskie mistrzostwa świata odbywały się w Republice Federalnej Niemiec. Po raz pierwszy w powojennym świecie na turnieju mieli wystąpić Polacy, którzy w drodze na turniej pokonali między innymi Anglików. Trudno jednak było przypuszczać, że kibice nad Wisłą przeżyją najpiękniejsze sportowe chwile w życiu właśnie podczas turnieju finałowego.
Reprezentacja Polski trafiła do wymagającej grupy D, gdzie miała zmierzyć się z Argentyną, Haiti i Włochami. O ile drużyna z karaibskiej wyspy jawiła się jako dostarczyciel punktów, o tyle klasę dwóch pozostałych drużyn trudno było nawet podważać. A jednak.
W pierwszym spotkaniu grupowym reprezentacja Polski pokonała Argentynę 3:2, a do siatki trafiali Andrzej Szarmach i dwukrotnie Grzegorz Lato. Rywale zdołali odpowiedzieć golami Ramona Heredii i Carlosa Babingtona.
W drugim meczu biało-czerwoni bez trudu rozbili Haiti aż 7:0. Lato ponownie ustrzelił dublet, a Szarmach popisał się hat-trickiem. Po bramce dołożyli Kazimierz Deyna i wspaniałym strzałem z dystansu Jerzy Gorgoń.
W kończącym rywalizację grupową starciu z Włochami trafienia Szarmacha i Deyny zapewniły trzecią wygraną 2:1. Gol Fabio Capello na nic się zdał Italii, która po fazie grupowej pożegnała się z turniejem.
Rewelacyjna Polska grała dalej. Wówczas nie rozgrywano – tak jak dzisiaj – klasycznej fazy pucharowej. Zamiast tego osiem drużyn podzielono na dwie kolejne grupy. Ich zwycięzcy mieli zagrać w finale turnieju, a drugie drużyny zmierzyć się w spotkaniu o trzecie miejsce. Polskę los skojarzył ze Szwecją, Jugosławią i RFN.
Najpierw podopieczni Kazimierza Górskiego pokonali Skandynawów 1:0, a jedynego gola zdobył Grzegorz Lato. Jego trafienie zaważyło także o pokonaniu Jugosławii – wcześniej gola dołożył Kazimierz Deyna (2:1). W decydującym spotkaniu trzeba było wygrać z gospodarzami.
3 lipca nad Waldstadionem we Frankfurcie nad Menem przeszła potężna ulewa. Boisko było w fatalnym stanie, ale jednak organizatorzy i sędziowie zezwolili na grę w takich warunkach. Rozgrywka przeszła do historii jako „mecz na wodzie” – niestety, przegrany przez Polaków 0:1. Rzut karny obroniony przez Jana Tomaszewskiego na nic się zdał. Zadecydował gol Gerda Muellera, który dał Niemcom awans do finału.
W nim okazali się lepsi od Holandii (2:1), a Polsce musiało wystarczyć trzecie miejsce po wygranej z Brazylią. Jedyne trafienie w tym meczu, a siódme w turnieju, zanotował Lato. Został tym samym pierwszym i jedynym jak do tej pory polskim królem strzelców mundialu.
Chociaż od tych wydarzeń minęło już pół wieku, to w opinii wielu biało-czerwoni w normalnych warunkach atmosferycznych byliby w stanie pokonać Niemców i awansować do finału. Co więcej – mistrz świata z tamtej ekipy Paul Breitner także wskazał Polskę jako najlepszy zespół ówczesnego futbolowego świata.
– Gdy po finale, który wygraliśmy z Holandią, ludzie mówili, że to nie my, a Holendrzy zasłużyli na złoto, bo byli najlepszą drużyną, to protestowałem. Najlepszą drużyną tego turnieju była reprezentacja Polski! Ale mimo że byliście najlepszą drużyną, nie zdobyliście mistrzostwa świata, bo w meczu z nami po prostu wasza strategia zawiodła – powiedział w wywiadzie udzielonym „Przeglądowi Sportowemu”.
Breitner dodał także, że spotkanie powinno odbyć się później.
– Duzo było takich momentów, gdzie człowiek patrzy teraz z niedowierzaniem i zadaje sobie pytanie: jak można było grać w takich warunkach? Trzeba było odczekać kilka godzin i wtedy rozpocząć mecz. Murawa byłaby pewnie dalej mokra, ale przynajmniej nie byłoby tylu kałuż. A tu normalnie stała woda i my musieliśmy sobie z tym jakos radzić – przyznał.
Medal zdobyty na mistrzostwach świata w 1974 roku do dzis pozostaje jednym z trzech największych sukcesów polskiej piłki nożnej. Trzecie miejsce na świecie udało się jeszcze wywalczyć w 1982 roku w Hiszpanii, a dekadę później na igrzyskach olimpijskich kadra Janusza Wójcika dotarła do finału. Od tego czasu biało-czerwoni nigdy nie zagrali o taką stawkę na mistrzowskim turnieju.