Według świadków trzy osoby (w tym czteroletnia dziewczynka) pływały łodzią motorową i znalazły się w wodzie. Dziecko miało na sobie kapok i zostało wydobyte przez osoby postronne – informowali we wtorek mrałgowscy strażacy. Wszczęto poszukiwania rodziców dziewczynki. Brali w nich udział strażaccy nurkowie ze Specjalistycznej Grupy Ratownictwa Wodno-Nurkowego.
Tragedia na jeziorze Mikołajskim. W środę po południu ciała kobiety i mężczyzny zostały znalezione w jeziorze na głębokości około 11 metrów. „Niewyobrażalna, której po prostu można było uniknąć. Po pierwsze manewr MOB [polegający na odpowiednim podpłynięciu do pływającej osoby – red.] podstawą kursów na jachty motorowe. Tu albo łódź wypożyczona bez obowiązku posiadania patentu, albo absolutny brak umiejętności” – skomentował na portalu X Sebastian Kluska, dyrektor Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa.
„Po drugie i najważniejsze – kamizelki, kamizelki i jeszcze raz kamizelki. Na olimpiadzie we Francji są najlepsi żeglarze i uprawiający sporty wodne, każdy w kamizelce. Warto brać z nich przykład” – dodał.
„Nie musieli wyskakiwać” – Do doszło na łodzi z silnikiem o mocy 9,9 KM. Taką motorówkę można w Mikołajkach wypożyczyć bez okazywania uprawnień. Przypuszczam, że albo któres z rodziców nie posiadało w ogóle uprawnień, albo jego umiejętności były bardzo słabe – komentował Sebastian Kluska w rozmowie z . – Ze wstępnych od MOPR wynika, że najpierw wyskoczył ojciec, który prawdopodobnie zaczął się topić, a następnie wyskoczyła matka – dodał.
Zaznaczył, że dziecko, choć znalazło się w wodzie, było przecież w kapoku. – To niewyobrażalna tragedia. Po pierwsze nie musieli wyskakiwać, a po drugie, jak już się zdecydowali, to powinni mieć ze sobą coś do pływania – powiedział Sebastian Kluska.