Chociaż pełnoskalowa wojna byłaby niszczycielska, i tak może do niej dojść. Ataki odwetowe mogą tworzyć spiralę wciągającą obie strony w dalszy konflikt. Ostrzegają Byman i Jones.
Zdaniem autorów „USA powinny kontynuować wysiłki zmierzające do deeskalacji, ale muszą być też przygotowane na ich niepowodzenie”. Zwracają jednocześnie uwagę, że izraelskie wojsko, mimo znaczącej przewagi technologicznej i przytłaczającej siły ognia, jest też zmęczone długą wojną w Strefie Gazy. Armii brakuje amunicji i części zamiennych, a przedłużająca się służba rezerwistów obciąża społeczeństwo i gospodarkę.
Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu. Ostatnie ataki Izraela na militarnego przywódcę Hezbollahu Fuada Szukra i politycznego przywódcę Hamasu Ismaila Hanijego mogą zapowiadać pogłębienie konfliktu na Bliskim Wschodzie. Te uderzenia nastąpiły po ataku rakietowym Hezbollahu na kontrolowane przez Izrael Wzgórza Golan, w którym zgineło 12 dzieci i nastolatków. Obie strony mogą powstrzymać się od pogłębiania konfliktu, ale się na to nie zanosi — oceniają autorzy analizy w „FP”.
„Chociaż pełnoskalowa wojna byłaby niszczycielska, i tak może do niej dojść. Ataki odwetowe mogą tworzyć spiralę wciągającą obie strony w dalszy konflikt” — ostrzegają Byman, profesor waszyngtońskiego Georgetown University, i Jones, który kieruje programem bezpieczeństwa narodowego w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie (CSIS).
Ewentualny pełnowymiarowy konflikt z Hezbollahem byłby znaczącym zagrożeniem dla Izraela i największym wyzwaniem od dekad dla jego ludności, która musiałaby się liczyć z zakłóceniami przewyższającymi nawet te po ataku Hamasu 7 października 2023 r. Z drugiej strony przygotowująca się od dawna do takiej wojny armia izraelska najprawdopodobniej spowodowałaby znaczne zniszczenia w Libanie — dodają eksperci.
USA powinny kontynuować wysiłki zmierzające do deeskalacji, ale muszą być też przygotowane na ich niepowodzenie i skupić się wówczas na tym, by ograniczyć rolę Iranu w konflikcie i przekazać Hezbollahowi, że Stany Zjednoczone zdecydowanie poprą Izrael — podkreślają Byman i Jones. Zaznaczają też, że ewentualna otwarta wojna mogłaby też objąć Irak i Syrię, w których operują wspierane przez Iran i sprzymierzone z Hezbollahem bojówki. Izrael musiałby się też liczyć z atakami jemeńskich rebeliantów Huti — kolejnej proirańskiej siły w regionie.
Izrael zatwierdził plan ofensywy na Liban. Amerykańscy eksperci uważają, że Hezbollah jest dużo silniejszym przeciwnikiem niż Hamas. Autorzy przypominają, że Hezbollah jest jedną z najlepiej uzbrojonych niepaństwowych armii świata z arsenałem szacowanym na 120-200 tys. pocisków. Większość z nich to proste rakiety i drony, ale libańska grupa dysponuje też produkowanymi w Iranie kierowanymi pociskami balistycznymi Fateh-110, które mogą rażą obszar całego Izraela. Bojownicy Hezbollahu są też zaprawieni w bojach, walczyli po stronie reżimu prezydenta Baszara al-Asada w Syrii.
Hezbollah jest więc znacznie groźniejszym przeciwnikiem niż palestyński Hamas, przeciwko któremu izraelskie wojsko od niemal 10 miesięcy walczy w Strefie Gazy — oceniają autorzy analizy zamieszczonej w „FP”. Rośnie napięcie na linii Liban-Izrael. Netanjahu zapowiada zwycięstwo nad Hezbollahem.
Hezbollah od dekad prowadzi z różną intensywnością konflikt z Izraelem, w 2006 r. doszło do ponad miesięcznej wojny. Armia izraelska od dawna przygotowuje się do kolejnego poważnego konfliktu z tą grupą, jej kampania byłaby więc zapewne zarówno sprawna, jak i brutalna — twierdzą Byman i Jones.
Zwracają jednocześnie uwagę, że izraelskie wojsko, mimo znaczącej przewagi technologicznej i przytłaczającej siły ognia, jest też zmęczone długą wojną w Strefie Gazy. Armii brakuje amunicji i części zamiennych, a przedłużająca się służba rezerwistów obciąża społeczeństwo i gospodarkę.